Drogie masło - czyli jak trudno jest wam zmieniać swoje nawyki?

Inspiracją do tego wątku jest ostatnia zbiorowa fiksacja na temat cen masła. I jak rozumiem, że ceny masła to kolejna rzecz, do masy kolejnych chujowych rzeczy które się dzieją w kraju, i to może przelewać czarę goryczy, to chciałem skupić się na temacie i poczytać wasze doświadczenia związane z odchodzeniem od nawyków, nie tylko żywieniowych, w momencie jak stały się one zbyt drogie.

Bo ja przyznam, że trochę nie rozumiem tego oburzenia. W przeszłości, zawsze jak coś stawało się droższe, to często się na to "obrażałem" i przestałem to kupować regularnie i nie miałem już problemu. Tutaj mówię, o rzeczach, które "wystrzeliły", a nie o ciągle rosnących cenach.

Więc obecnie dla mnie, idąc do sklepu, i widzę coś co kupuję regularnie i myślę "chyba ich pojebało z tą ceną" i po prostu tego nie kupuję, albo tylko jak jest promka. Tłumaczę sobie też, że im mniej osób kupi z taką ceną, to ona ostatecznie będzie musiała spaść, a ja się dostosuję w kuchni czy w życiu do nowego stanu rzeczy. Jak słyszę takie historię, to zazwyczaj tylko w przypadku papierosów, albo odstawić samochód w niepotrzebnych sprawach.

U mnie tak było w ostatnich 10 latach z:
- masło -> margaryna -> nic
- mięso kurczak regularnie -> mięso sporadycznie -> wegetarianizm + mięso z promocji lub w gości (to powinno mieć nazwę)
- chipsy -> paluszki -> bób / płatki kukurydziane / rodzynki z allegro (jako przekąska)
- wszystkie pasty do chleba warzywne/hummus* -> kupuje z allegro surowe składniki i robię sam
- ulubiony burger -> lokalny kebs (też dobry, pozdrawiam pana kebabiarza)
- kiedyś z 10 lat temu, była tak budka z pączkami za 80 groszy, to jak podnieśli na tłusty czwartek do 2 złotych za jeden, to przestałem w ogóle kupować u nich i ostatecznie splajtowali (ale nie przeze mnie, po prostu mieli podłe rzeczy)

*pojebało, że za garść ciecierzycy zmielonej z sezamem miałbym płacić ~40-60 zł za kilo

Często mniej chodzi o to czy mnie stać, czy nie, a bardziej o poczucie, że ktoś mnie chce tutaj zrobić w bambuko, podnieść ceny przed świętami, wygreenwashować itp. Więc się adaptuję, bo miałbym za dużo narzekania, bo narzekam na inne rzeczy. Co teraz mnie jeszcze trzyma, co ciągle drożeje, a tańsze odpowiedniki są chujowe, to chleb. Może kupię sobie taką maszynę do chleba.

Wiem, że nie każdy ma taką możliwość tak zrobić, bo co jak leki drożeją, albo jakieś pieluchy czy inne bejbikowe sprawy, albo jak dziecko/partner nie chcą się ascezować i obrażać na świat xD.

Więc tak. Jak przebiega wasza adaptacja w sprawie drogiego masła?

EDIT: Faktycznie w poście piszę głównie o jedzeniu i pieniądzach, ale chodzi o wszystko inne, a nie o samo masło. Np. czy ktoś zrezygnował z papierowych książek z powodu wzrostu ich ceny? W jaki sposób się zaadaptowałeś. Ktoś lubił robić sobie paznokcie, ale ostatecznie robi sam, albo zrezygnował wcale. Ktoś musiał z czegoś zrezygnować, z powodu zdrowia. Albo z powodu partnera alergii. Czy było to trudno zrobić? Zrezygnować z przyzwyczajenia itp.